„Babskie” bieganie…

Kobietom wstęp wzbroniony – taka informacja wisiała pewnie przy wejściach na stadiony podczas antycznych igrzysk olimpijskich. Płci pięknej mało, że nie dopuszczano do rywalizacji sportowej, ale nawet nie pozwalano oglądać zmagań olimpijczyków, którymi mogli być wyłącznie mężczyźni! Wyjątkiem była kapłanka bogini urodzaju, Demeter, która strzegła świętego ognia olimpijskiego. Przekazy historyczne podają, że tylko raz zakaz ten został złamany. Ferenike, córka mistrza olimpijskiego, prześliznęła się na trybuny w męskim przebraniu, by śledzić rywalizację swego ukochanego syna, Pejsidorosa. Ten, po odebraniu oliwnej gałązki za zwycięstwo, instynktownie rzucił się w ramiona dopingującej mu cały czas w milczeniu matki. Ferenike zaszlochała ze szczęścia i to wystarczyło, by rozpoznano w niej kobietę. Za to wykroczenie groziła jej śmierć (strącenie ze skały), ale sędziowie okazali się wyrozumiali dla matczynych uczuć, darując jej życie. Od tej pory nie odnotowano już nigdy przypadków naruszenia tej zasady. Nieobecność kobiet podczas igrzysk była więc niejako naturalna, a gdy cesarz rzymski Teodozjusz I zlikwidował je w 393 roku, przez następnych 15 wieków… nie było sprawy.

Odrodzenie ruchu olimpijskiego, inspirowane i realizowane przez francuskiego barona Pierre’a de Coubertina pod koniec XIX wieku, od samego zarania stało się początkiem wojny. Najpierw o obecność kobiet w sporcie w ogóle, a potem, gdy to osiągnięto, o prawo decydowania o rywalizacji w tych dyscyplinach sportowych, które chcą kobiety, a nie tylko w tych, na które z łaski zgodę wyrażą mężczyźni. Pojęcia „równouprawnienie płci” wtedy jeszcze nie znano. „Kobiety były w kosmosie, zdobywają najwyższe szczyty Himalajów, rodzą dzieci i… biegają superdługie dystanse. Ktoś zamyka oczy na ten fakt, gra na zwłokę. Chyba jednak nie będziemy musiały strajkować. A mogłybyśmy spowodować bojkot każdej imprezy. Powstrzymuje nas poczucie własnej siły. Wygramy i tak!” – oświadczała na spotkaniach z olimpijskimi urzędnikami wielokrotna zwyciężczyni maratonu nowojorskiego w latach 70. i 80., rekordzistka świata, Norweżka Grete Waitz. Bieg maratoński, który wprowadzono do programu pierwszych igrzysk ery nowożytnej – w 1896 roku w Atenach, doczekał się ostatecznie sfeminizowania podczas Igrzysk XXIII Olimpiady w Los Angeles w 1984 roku, czyli po 88 latach walk. Prawda, że niesamowite? Ale po kolei…

Ogłoszenie w 1896 roku terminów dwóch biegów eliminacyjnych Greków o prawo startu w ateńskich igrzyskach odbiło się szerokim echem w całej Helladzie. Ku zaskoczeniu organizatorów w jednym z nich zamierzała wziąć udział kobieta, Greczynka z wyspy Korfu – Melpomena. Na uzyskanie awansu do reprezentacji narodowej – w przypadku pokonania mężczyzn, oczywiście – nie było nawet cienia szansy, chociaż o to właśnie usilnie zabiegała, ale ostatecznie wyrażono zgodę na jej start poza konkursem. Dobre choć to – stwierdziła dzielna Greczynka i po zaledwie trzech tygodniach przygotowań biegowych 10 marca 1896 roku stanęła wraz z dwunastoma równie jak ona odważnymi rodakami na linii startu. Rzecz jasna na całej trasie towarzyszyła jej grupa rowerzystów, ciekawych epilogu jej szaleńczej decyzji, spodziewając się – być może – dramatu. Ostatecznie dramatu nie było, ale z czasem powyżej 4 godzin – ku radości organizatorów – Melpomena nie zagroziła jednak mężczyznom.

Debiut lekkoatletek w olimpijskiej rodzinie – pod silną presją feministek, które zorganizowały w 1922 i 1926 roku konkurencyjne Mistrzostwa Świata Kobiet (termin Igrzyska Olimpijskie był zastrzeżony dla rywalizacji mężczyzn), ale przy wciąż zaciekłym oporze barona de Coubertina – nastąpił dopiero w Amsterdamie w 1928 roku. Udział sprinterek (100 m i sztafeta 4 x 100 m) oraz skoczkiń wzwyż i dyskobolek nie wzbudził wśród przeciwników damskiej lekkoatletyki większych sensacji (w rzucie dyskiem triumfowała nasza piękność, Halina Konopacka!), ale wyciągnęli oni ciężkie armaty po zakończeniu rywalizacji biegaczek na dystansie 800 m. Nic dziwnego – zawodniczki docierały do mety pół żywe, często mdlały zaraz za nią, a po finałowym biegu tylko mistrzyni olimpijska sprawiała wrażenie świadomej, co się z nią dzieje! To wystarczyło, by na długie lata wyłączyć tę morderczą konkurencję z programu igrzysk. Karencja trwała aż do 1960 roku. Dopiero w Rzymie kobiety mogły ponownie rywalizować na dystansie dwóch okrążeń stadionu. Tym razem nie było już problemów za metą, gdyż zawodniczki były dobrze przygotowane do zawodów, a wszystkie finalistki reprezentowały już wysoki poziom sportowy.

Dystans 1500 m musiał jeszcze trochę poczekać, ale i on doczekał się w końcu olimpijskiego debiutu, który nastąpił w 1972 roku w Monachium. Wprawdzie w imprezach międzynarodowych panie walczyły już na dystansie dwukrotnie dłuższym, ale strach członków Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego przed powtórzeniem się scenariusza z Amsterdamu był jeszcze zbyt duży, by pozwolić kobietom na realizację swoich nierozsądnych zachcianek. Pewności, że jednak kobiety mogą zdziałać dużo na długich dystansach dostarczała wtedy przede wszystkim Rosjanka Ludmiła Bragina, bijąca na obu tych dystansach rekordy świata niemal na zawołanie – jak teraz tyczkarka Isinbajewa. Warto dodać, że rekord Braginy na 1500 m z 1972 roku  (4:01,4) do dzisiaj gwarantowałby jej udział w finale każdej poważnej imprezy międzynarodowej, nie wykluczając medalu! Ostatecznie dystans 3000 m trafił w 1974 roku do programu mistrzostw Europy w Rzymie, ale aż 10 lat trwało, zanim znalazł się w rodzinie olimpijskiej (Los Angeles, 1984 rok).

Wynalezienie joggingu w Stanach Zjednoczonych w latach 60. XX wieku szybko zaowocowało rywalizacją amatorów biegania na trasach maratońskich. Biegali w nich początkowo tylko mężczyźni, bowiem przepisy lekkoatletyczne rygorystycznie zabraniały kobietom mierzyć się z tym dystansem. W końcu jednak znalazła się taka, której ten przepis nie przypadł do gustu. W 1967 roku Roberta Gibb… nielegalnie, bez zgody organizatorów, a więc i bez oficjalnego numeru startowego na koszulce pobiegła wraz z mężczyznami. Gdy chciała przekroczyć linię mety, sędziowie zagrodzili jej drogę. Przebiegła więc obok mety, nie zostając umieszczona w komunikacie końcowym. Rok później doszło do sytuacji, którą nagłośniono we wszystkich mediach. Sędziowie, rozpoznawszy na trasie kobietę, próbowali siłą zmusić ją do zejścia z trasy. W jej obronie stanęło jednak kilku mężczyzn, dzięki czemu to jeden z nadgorliwców wylądował w rowie! Kathrine Switzer dotarła do mety w czasie 4:20:00, stając się w następnych latach wielką orędowniczką zalegalizowania udziału kobiet w rywalizacji na tym dystansie. Ostatecznie TAK dla kobiet w maratonie bostońskim wyartykułowano w 1971 roku.

Imprezę maratońską tylko dla kobiet zorganizowano w niemieckim Waldniel w 1973 roku. Rywalizację 40 zawodniczek z 7 krajów z wynikiem 2:59:25 wygrała przyszła dwukrotna rekordzistka świata, Niemka Christa Vahlensieck. W 1979 roku zawitała nawet do Dębna Lubuskiego, by jako jedyna kobieta pokazać się polskim kibicom maratonu. Przegrała tylko z 45 mężczyznami.

Zgodę na imprezę mistrzowską na tym dystansie otrzymały kobiety w 1982 roku. Do rangi symbolu urasta fakt, że rywalizacja podczas ateńskich mistrzostw Europy przebiegała na tej samej trasie, na której przed 86 laty swój olimpijski triumf niespodziewanie odniósł Grek Spiridon Louis. I wreszcie po dwóch kolejnych latach – w Los Angeles – nastąpił debiut olimpijski tej konkurencji, a filigranowa Amerykanka, Joan Benoit, zapisała się w historii sportu jako pierwsza zwyciężczyni maratonu olimpijskiego. Ciekawe, że dystans zaledwie 5000 m trafił pod olimpijską strzechę dopiero w Atlancie w 1996 roku, czyli dokładnie po 100 latach od reaktywowania idei igrzysk olimpiady nowożytnej.

Dzisiaj kobiety biegają na takich dystansach, na jakie przyjdzie im ochota. Widać je już wszędzie, nie tylko w morderczych maratonach, ale także w ultramaratonach, czyli na dystansach dłuższych od maratonu, np. w biegach na 100 km, albo 24-godzinnych. Polską gwiazdą ultramaratonów jest Basia Szlachetka, która jest także członkiem ekskluzywnego na razie klubu biegaczy, którzy przebiegli ponad 200 maratonów!

O tym, że maratonami interesuje się coraz więcej kobiet niech świadczy fakt, coraz liczniej pojawiają się one na linii startu. Kiedyś stanowili kilka, potem kilkanaście procent wszystkich uczestników, aż w końcu w amerykańskim Rock’nRoll Marathon w San Diego stało się: na starcie stanęło 8762 kobiety przy zaledwie 7423 mężczyznach! Czy słaba płeć jest więc faktycznie słaba? Fizjologiczne uwarunkowania – na podstawie badań medycznych – dają mężczyznom przewagę nad kobietami rzędu 10%, co potwierdza się o tyle, że rekord świata w maratonie Angielki Pauli Radcliffe – 2:15:25, jest o 8,7% gorszy od męskiego rekordu Kenijczyka Patricka Makau (2:03:38), ale… bijąc rekord świata Paula pokonała na trasie… mistrza Anglii, który uzyskał wtedy tylko 2:17:57! Słaba płeć? To anachronizm – przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę ich możliwości biegowe!

Jednym z zadań płci pięknej (bo przecież już nie słabej) jest rodzenie dzieci. Czy można pogodzić ciążę z treningiem biegowym, chociażby tylko w wymiarze rekreacyjnym? Ostrożni lekarze długo nie mogli zdecydować się na wyartykułowanie opinii, że ciąża (prawidłowa!) nie ogranicza w żadnym stopniu możliwości biegowych kobiet, i nie naraża ani matki, ani jej przyszłego dziecka na utratę zdrowia. Teraz stali się odważniejsi i coraz częściej – pod pewnymi warunkami – wręcz zalecają swoim pacjentkom kilkukilometrowe truchty. Co mówią wyniki najnowszych badań na ten temat?

  • bieganie kobiet ciężarnych, ze zwiększonym przecież obciążeniem, może być czasami niebezpieczne dla matek (przeciążenia kolan – potrzebne obuwie z systemem amortyzacji!), ale na pewno nie zaszkodzą dziecku;
  • kilkukilometrowy trucht kilka razy w tygodniu łagodzi różne ciążowe niedogodności, np. ból pleców, zatwardzenia czy zakrzepy żylne, a także chroni przed żylakami, które są powszechne u kobiet mało aktywnych ruchowo;
  • nie ma reguły mówiącej, do którego miesiąca ciąży można pojawiać się na biegowej trasie. Ta sprawa jest bardzo indywidualna. Są kobiety, które musiały zrezygnować ze swego biegowego hobby niemal natychmiast po zajściu w ciążę, ale i takie, które biegały nawet… w dniu porodu! Dzisiaj przyjmuje się, że bezproblemowe bieganie można kontynuować do ok. 7. miesiąca ciąży. Decyzję o jego przerwaniu należy jednak podjąć zaraz po odebraniu od swego organizmu sygnałów świadczących o pojawieniu się problemów. Bardzo przydaje się wówczas lekarska konsultacja;
  • bieganie z całą pewnością wpływa na poprawę samopoczucia kobiety, a to odgrywa niesłychanie ważną rolę, zarówno dla matki, jak i dla dziecka;
  • kobieta, która w czasie ciąży biega, ma szansę na utrzymanie sylwetki. Oczywiście przybywa dodatkowych kilogramów wraz z rozwojem płodu, ale nie jest to tłuszcz, którego trudno się pozbyć po porodzie;
  • poród u biegających kobiet odbywa się zwykle szybciej i bez komplikacji, a dzieci rodzą się zdrowsze.

Generalne wnioski są następujące: jeżeli ciąża jest zdrowa i bez komplikacji, to nie żadnych medycznych przeciwwskazań dla tego typu aktywności ruchowej. Ale uwaga – nie jest zalecane, by kobieta rozpoczynała swoją przygodę z bieganiem, gdy właśnie zaszła w ciążę! Biegać powinny raczej tylko te, które robiły to już wcześniej.

Pisząc o bieganiu kobiet w ciąży należy koniecznie wspomnieć o innej formie ćwiczeń fizycznych, których nie powinno zabraknąć po niemal każdym treningu biegowym – o ćwiczeniach sprawnościowych i lekkich ćwiczeniach siłowych. To one zapewnią ciężarnej kobiecie podwyższoną sprawność ogólną w tym trudniejszym, także fizycznie, okresie życia. Stąd niemal wymóg wszechstronnych, ale bardzo łagodnie realizowanych, ćwiczeń rozciągających takich jak: krążenia i wymachy rąk w różnych płaszczyznach, różnorodne skręty i skłony tułowia, przysiady (ewentualnie półprzysiady), czy wspięcia na palcach,

 

Jerzy Skarżyński